czwartek, 12 kwietnia 2012

„Tylko nadzieja nam pozostała''

devianart.com

Prolog.

Usiadła na wielkim kamieniu tuż nad brzegiem morza. Bose stopy wyciągnęła w kierunku fal, które się rozbijały o jego gładką powierzchnię. Słońce właśnie chyliło się ku zachodowi. Smutnym wzrokiem spojrzała na zeszyt, który znalazła.
„Bo ktoś musiał umrzeć, aby ktoś inny mógł się narodzić."

Tak brzmiał ręcznie wykonany tytuł na pierwszej stronie. Niżej była dedykacja.
Dla Marty i Adama, dwojga najwspanialszych ludzi, jakich kiedykolwiek miałam okazję poznać. Kocham was."
Słone łzy popłynęły po jej policzkach, zostawiając ślady na kamieniu. Z uśmiechem spojrzała na chowające się już za linię horyzontu słońce.
- Kaśka... - Jej szept porwał wiatr, który właśnie się zerwał. Przełożyła kilka kartek i zaczęła czytać.

Rozdział 1.

Ludzie z reguły żyją w przekonaniu, że wszelkie zło tego świata ich nie dotyczy. Sądzą, że nie dotknie ich żaden kataklizm, bo przecież nie mieszkają na terenach, gdzie występują wstrząsy sejsmologiczne. Dla nich istnieje małe prawdopodobieństwo, że zachorują na jakąś poważną chorobę czy też ulegną jakiemuś poważniejszemu wypadkowi. Uważają, że temu, któremu coś się przytrafiło bardzo musiał się narazić. Nie zwracają uwagi na to, iż ta osoba też żyła w przekonaniu, że jej się nic nie może stać. Dopiero, gdy stanie się coś poważnego uświadamiają sobie jak bardzo byli w błędzie, jak bardzo się oszukiwali. Wtedy też zaczynają dostrzegać wiele rzeczy, które do tej pory im umykały. Zaczynają żyć, czuć i kochać.
Ona właściwie niczym się nie różniła od tych ludzi. Także uważała, że całe zło jej nie dotyczy lub przynajmniej na razie ją omija. Właśnie została absolwentką gimnazjum z najlepszym wynikiem w klasie. Jej wakacyjne plany były właściwie dopięte na ostatni guzik. Tylko zostało jej czekanie na telefon od mamy swojej przyjaciółki, która potwierdziłaby ich wspólny pobyt nad morzem. Miały to być najwspanialsze wakacje w jej dotychczasowym szesnastoletnim życiu.
Tego dnia była umówiona na pizze z koleżanką. Chciały we własnym gronie zakończyć wspólne lata w szkole. Obie planowały iść do różnych szkół, a to wiązało się z ograniczeniem wspólnych spotkań. Wstała z uśmiechem na twarzy i spojrzała na zegar ścienny tuż nad biurkiem. Była jedenasta z minutami. Szybko wygramoliła się z łóżka i poszła do łazienki pod prysznic. W krótkim czasie doprowadziła siebie jak i pokój do porządku. Już miała włączyć komputer, gdy sygnał w telefonie zakomunikował jej, że dostała wiadomość. Po odebraniu jakiejś durnej reklamy okazało się, że są także cztery inne wiadomości. Dwie od Kingi, która dopytywała się czy już wyszła z domu, jedna od mamy z informacją, że obiad jest w garnku oraz, że ma zostać dla brata. Ostatni był od Marty z pozdrowieniami z Helu. Dziewczyna pisała, że nie może się doczekać ich wspólnego pobytu tam. Obie bardzo się cieszyły z tego powodu, tym bardziej, że to miało być ich pierwsze spotkanie. Od dwóch lat porozumiewały się za pomocą Internetu, telefonów i listów. Historia ich poznania była dość dziwna, bo zaczęło się od komentarza i głupiej rozmowy, z której nic konkretnego nie wynikło. Wspólne zamiłowanie do pisania opowiadań i tego samego zespołu pozwoliło im na dzielnie się swoimi doświadczeniami oraz ploteczkami. Jednak najbardziej zbliżył je do siebie jeden bardzo istotny incydent. Marta miała potworną depresję, wszyscy znajomi się od niej odwrócili, a Kasia zawsze była do jej dyspozycji. Wspierała ją w najgorszych momentach, co tylko zacieśniło ich więź. Marta uważała, że zawdzięcza jej dosłownie wszystko. Ta kwestia do tej pory nie została rozstrzygnięta, bo Kaśka uważała, że ona tylko była.
Odpisała i schowała telefon do torby, tak samo jak inne rzeczy. Rozejrzała się po pokoju i wyszła. Do Kingi nie miała daleko, raptem dwie ulice, więc po pięciu minutach stała pod jej klatką. Zadzwoniła domofonem i momentalnie usłyszała tak dobrze znany głos.
- Słucham?
- Firma "Upijemy cię coca-colą", pani Kinga Darłowska? - zapytała dusząc w sobie śmiech.
- Kaśka! - zaśmiała się.           - Zadzieram kiecę i lecę. Wejdziesz?
- Oj, poczekam na dole, skarbie. - Kinga była najlepszą koleżanką z klasy. Często powierzały sobie swoje sekrety i radziły się nawzajem, chociaż Kinia robiła to częściej.          Z reguły chodziło o Michała, jej chłopaka. Ona osobiście uważała, że gdyby taki jej się trafił, nie miałby z nią życia. Załamywały jej się ręce, gdy ponownie byli razem. Nie umiała tego pojąć jak można być z kimś kto traktuje cię jak kumpla, do którego w każdej chwili może powiedzieć "nara". Kasia była uparta i zdeterminowana, a jeśli chodziło o sprawy sercowe, to trzymała się zasady, że to on ma ją znaleźć, a nie ona go.
- Już jestem - czarnowłosa stanęła w drzwiach klatki i szczerzyła się do telefonu jak głupi do sera.
- Wiem, że nie wygrałaś miliona na loterii, więc schowaj ten telefon, bo aktualnie idziesz ze mną, a nie z nim! - wytknęła jej palcem telefon.
- No, ale...
- Żadnego, ale. Potem usłyszę skargi, wnioski i zażalenia pod jego adresem. Daję wam dzień, góra dwa. - Uśmiechnęła się dobrotliwie. Zawsze tak było, dwa dni dobrze, a następne dwa tygodnie źle.
- Niech ci będzie. - Zrezygnowana włożyła aparat do kieszeni. - To gdzie idziemy? - Zapytała poprawiając czarne kosmyki włosów, które bezczelnie wchodziły jej do oczu.
- Na miasto - złapała ją za rękę i ruszyły spacerkiem przed siebie. Śmiejąc się i rozmawiając weszły do jednego z parków, gdzie niestety musiały przystanąć, bo Kasię dopadł straszliwy ból głowy. Usiadły we dwie na ławce, a Kinga podała jej środek przeciwbólowy z nadzieją, że to coś da.
- Cholera - jęknęła dziewczyna masując skronie. Ból wcale nie chciał ustępować, wręcz przeciwnie. Kasia miała wrażenie jakby tylko potęgowała go. Od ostatniej takiej migreny minął miesiąc i miała nadzieję, że już się więcej nie powtórzy, a jednak.
- Połóż się - zaproponowała czarnowłosa.
- Wiesz, jak to będzie wyglądać? Jakbym była jakimś menelem spod sklepi! - Nie traciła dobrego humoru. Zacisnęła mocno powieki. - Dzwoń po moją mamę - podała jej telefon. - Właśnie kończy pracę - dodała, a sama wstała pomimo różnych kolorowych plam przed oczami. Nie zrobiła nawet kroku, gdyż zakręciło jej się w głowie i upadła na chodnik, tracąc przytomność.
- Kaśka! - Krzyknęła Czarna i szybko wybrała numer na pogotowie.
*
- Ale to nie możliwe, nie ona! - Łkała matka nad łóżkiem brunetki. Nie chciała wierzyć w to, co właśnie usłyszała. Nie dopuszczała do siebie tej wiadomość, chciała obudzić się z tego koszmaru, pragnęła usłyszeć, że to jakaś pomyłka, żart...cokolwiek.
- Przykro mi, ale pani córka ma raka. - Lekarz spuścił wzrok z kobiety, aby nie patrzeć na jej cierpienie. Wiedział, że właśnie w tym momencie jej wcale nie idealny świat roztrzaskał się na kawałki.

Bo życie jest jak domek z kart, wystarczy jeden zły ruch i wszystko trzeba zaczynać od nowa.

Rozdział 2.

"Ci, którzy żyją nadzieją, widzą dalej. Ci, co żyją miłością, widzą głębiej. Ci, co żyją wiarą, widzą wszystko w innym świetle."
Od tygodnia jej domem stało się Centrum Onkologii w Warszawie. Ponieważ jej rodzice nie mogli być przy niej stale, zajmowała się nią Basia, pielęgniarka z oddziału. Tak naprawdę nie wiedziała, co dokładnie się z nią dzieje. Onkologia mówiła jej jedno - rak. Lekarze pomimo jej próśb i gróźb, nie mieli zamiaru zdradzać jej niczego. W końcu uciekła się do podstępu i udało jej się namówić swoją opiekunkę, która była córką lekarza prowadzącego. Basia obiecała, że będzie mówić jej wszystko, co wie na temat jej choroby. Jak obiecała tak też zrobiła. Okazało się, że Kasia ma przewlekłą białaczkę szpikową w fazie akceleracji. Czyli należała do tych 10% chorych, u których wykrywało się tą chorobą w tym stadium rozwoju. Oznaczało to najgorsze rokowania dla niej. Dziewczyna przewertowała wszystkie możliwe ulotki na ten temat i uzbrojona w potrzebną jej wiedzę czekała na rozwój leczenia z nadzieją, że jej odporność pozwoli na pokonanie choroby. Ewentualnie czekał ją przeszczep, ale tą wizje oddalała od siebie. Według Basi, uchodziła za bardzo opanowaną osobę, bo przyjęła tę wiadomość całkiem znośnie.
Tego dnia siedziała na łóżku i czytała jakąś gazetę, którą dostała od opiekunki. Właśnie kończyła artykuł dotyczący sytuacji politycznej w kraju, kiedy do jej uszu dobiegł przyjemny dźwięk gitary i cichy męski głos, który idealnie komponował się z linią melodyczną. Zainteresowana tym zeskoczyła z łóżka szpitalnego i wyszła na korytarz. Dźwięki pochodziło z sali obok, a że drzwi były delikatnie uchylone to wsunęła się w tą szparę. Ujrzała chłopaka w półdługich blond włosach, który był odwrócony do niej plecami. Jego chude ramiona były przygarbione. Widać było, że jeszcze się nie oswoił z nową sytuacją w jakiej się znalazł. W sumie mu się nie dziwiła, bo dopiero wczoraj tutaj go przywieźli. Słyszała jak jego mama strasznie ubolewa nad tym, co się stało.
- Goo Goo Dolls - Irys. - Powiedziała zupełnie nieświadoma tego, że mówi to na głos. Momentalnie się odwrócił się w jej stronę, wbijając w nią swoje zielone oczy. - Przepraszam, ale zwabiłeś mnie tą gitarą - zawstydzona spuściła głowę w dół. - Taka mała słabostka - dodała.
- Miasto aniołów - dodał jakby nie słysząc jej słów. - Nic się nie stało, myślałem, że komuś przeszkodziłem w czymś.
- Nie, to było świetne. Zawsze chciałam się nauczyć grać na gitarze - uśmiechnęła się przepraszająco do niego. - Kasia jestem. Mieszkam za ścianą.
- Adam - odłożył gitarę i podszedł do niej z wyciągniętą dłonią. - Miło mi cię poznać. Rozgość się.
- Dziękuję i jeszcze raz przepraszam za to wtargnięcie - usiadła w fotelu obok okna. On zaś usiadł tam, gdzie poprzednio i zaczął bawić się strunami od gitary.
- Nic się nie stało, przynajmniej już kogoś stąd znam - machnął ręką. - Długo tu jesteś?
- Jakieś dwa tygodnie, może mniej - wzruszyła ramionami. - Przestałam liczyć. Tutaj wszystko jest inaczej, liczysz się ty i twoje życie - spojrzała gdzieś w dal za okno.
- Trudno było ci się przystosować? - pytał dalej. Był jej ciekaw.
- Nie wiem, niewiele wiedziałam jak tu przyjechałam. Teraz wiem, że mam przewlekłą białaczkę szpikową, a ty wiesz, co ci dolega? - odwróciła głowę  jego stronę.
- To samo...
*
Siedziała niespokojnie w przyczepie kempingowej i wystukiwała treść wiadomości na klawiaturze swojego komputera. W między czasie spojrzała na listę kontaktów w komunikatorze. Zmarszczyła brwi widząc ten sam opis od trzech tygodni, który informował ją, że Kasia jest na pizzy z koleżanką. W głowie przetaczały się jej różne myśli, jedne mówiące, że pewnie komputer jej się zepsuł, a te drugie mówiły, że coś jest nie tak. Obawy, które wysyłał jej mózg potwierdzało serce. Miała wrażenie, że wydarzyło się coś niedobrego, coś co pokrzyżuje wszystko.
- Matra, chodź! Jest taki piękny zachód, a ty gnijesz w środku - usłyszała krzyk koleżanki z podwórka.
- Zaraz idę. Tylko, gdzieś zadzwonię - odpowiedziała, wyjmując swój telefon i wybierając odpowiedni kontakt, nacisnęła zieloną słuchawkę. Wstrzymała oddech, gdy w słuchawce usłyszała sygnał. Ścisnęła mocniej aparat, a gdy tyko usłyszała jej rozbawiony głos, odetchnęła z ulgą.
- No, gdzie ty się podziewasz? - rzuciła od razu.
- A tu i tam, wiesz jak to jest w wakacje - odpowiedziała gładko unikając prawdy. - Byłam u babci, a tam zasięg jest tylko w porzeczkach - zaśmiała się. Gdzieś w oddali słychać było jakieś zamieszanie.
- Obchód - jakaś kobieta w pobliżu się odezwała.
- Gdzie ty jesteś? - podniosła się z fotela, a serce zaczęło jej bić szybciej.
- Spokojnie, jestem u brata ciotecznego, biedak połamał się. Potem jadę do cioci - wyjaśniła szybko, wymyślając pierwszą lepszą historyjkę. - Muszę kończyć.
Rozłączyła się. Żadnych wyjaśnień, żadnych konkretów, ot po prostu się rozłączyła. Po twarzy szatynki potoczyła się jedna samotna łza i zginęła, gdzieś w materiale jej sukienki. Jakoś nie chciało jej się w to wszystko wierzyć, jednak Kasia nigdy jej nie okłamała.  Postanowiła, że zadzwoni do niej później i postara się to wszystko wyjaśnić.
*
Westchnęła głośno zamykając oczy. Wszystko zaczynało się komplikować. Po raz pierwszy odkąd znała Martę okłamała ją. Jedno kłamstwo pociągało za sobą kolejne, dobrze o tym wiedziała, ale nie mogła pozwolić na to, aby ona się o nią martwiła.
- Jak się dzisiaj czujemy Kasiu? - Na salę wszedł lekarz w asyście pielęgniarek i wziął do ręki jej kartę.
- Lek chyba zaczyna działa - uśmiechnęła się delikatnie.
- Skąd wiesz? - spojrzał na nią z zaciekawieniem.
- Czuję się gorzej niż zwykle - zaśmiała się. Humor nie opuszczał jej nawet na chwilę. Wolała obrócić to wszystko w żart, niż myśleć nad tym, co by było gdyby. Nie chciała gdybać, tak miało być i koniec. Nie zgadzała się z tym, ale przyjęła to z pokorą.
Lekarz przez chwilę coś pisał na karcie, potem szeptał z pielęgniarką i opuścił salę. Zawsze tak robił, nie chciał jej nic powiedzieć. Robił z tego tak wielką tajemnicę, bo najwyraźniej uważał, że jest niegotowa na takie nowinki medyczne.
- Cześć, kochanie - do sali wszedł średniego wzrostu brunet. Uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zbliżył się do niej, dając jej soczystego buziaka w policzek i odstawiwszy obszernych rozmiarów torbę na podłodze, usiadł na krześle obok. - Jak się czujesz? - Zapytał biorąc jej ciepłą dłoń.
- Lekarzy się spytaj, bo ja całkiem nieźle. Przyjechałeś - szepnęła spuszczając głowę tak, że włosy zakryły jej twarz. Wiedziała dobrze, że tak będzie, Wiedziała, że przyjedzie dopiero, gdy stanie się coś naprawdę złego. I stało się. Tyle razy powtarzała mu, żeby wrócił i, że to już nie o nią chodzi. Ona już przeszła okres, kiedy był jej potrzebny. Teraz najważniejszy był jej brat, który potrzebował autorytetu w postaci własnego ojca.
- Poczekaj tutaj moment - wstał i wyszedł z sali.
- Nigdzie się nie wybieram - mruknęła, opadając na twardą poduszkę. Słone łzy popłynęły po jej policzkach.
- Nie płacz - poczuła uścisk na ramieniu i ciężar, który położył się obok. Uniosła lekko wzrok i zobaczyła blond kosmyki włosów i zatroskane zielone oczy. Minął już tydzień odkąd się znali i spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, tutaj lub i niego w sali. Uczył ją gry na gitarze, a ona opowiadała mu śmieszne historyjki, które lubiła wymyślać. On zadawał dużo pytań, ona odpowiadała. - Nie wiem, jakie są twoje relację z tatą, ale ciesz się, że go masz. Moja mama sama boryka się z moją chorobą i innymi problemami. Przyjmij go takim jaki jest.
- Kiedy go nigdy nie było i nie wiem jaki on jest. Zawsze był głos w słuchawce i słowa, które rzucane były o ścianę, której nie dało się zburzyć. Stworzył wokół siebie gruby mur i chował się, ale nie wiem przed czym, przed swoją rodziną? Przed prawdą, bólem i rzeczywistością?
- Czasem tak się dzieje. - W jego oczach widziała łzy.
- A jaki był twój tata? - nie odpowiedział tylko zamknął oczy i wtulił się w jej ramię.
*
- Pana córce został miesiąc życia, góra półtora - oświadczył lekarz. Mężczyzna otworzył szeroko oczy, patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Jak to?
- Wiem, że to dla pana trudne, ale jeśli operacja przeszczepu się nie powiedzie albo szpik się nie przyjmie, my nic nie możemy już zrobić. Przykro mi - odwrócił się i odszedł, zostawiając go zupełnie samego z jego własnymi myślami.

Gwiazda, która upada podnosi się i z powrotem wzbija na niebo, nie spełnia życzeń, a za to uszczęśliwia swym blaskiem.
*
Usiadła na fotelu, wyciągając nogi przed siebie. Wzięła głęboki oddech i wybrała numer domowy do Kasi. Odczekała kilka sygnałów i usłyszała chłopięcy głos.
- Słucham?
- Dzień dobry, zastałam Kasię?
- Kaśka jest w szpitalu.
- W szpitali?
- Tak ma białaczkę.

Rozdział 3.

Jeden miesiąc, cztery tygodnie, trzydzieści dni, siedemset dwadzieścia godzin, czterdzieści trzy tysiące dwieście minut i jeszcze więcej sekund...
Tak jak zwykle leżała na łóżku, nucąc coś wesołego pod nosem. Jak zawsze jej nogi wesoło kołysały się w powietrzu, gdy ta zaczytana była w jakąś gazetę. Od czasu do czasu sięgała do plastikowego opakowania po wafle ryżowe w czekoladzie. Kochała je, były taką odskocznią od jedzenie szpitalnego.
- Przytyjesz - Adam klepnął ją ręką po tyłku, co spowodowało, że aż się wystraszyła.
- Chciałbyś - uśmiechnęła się. - Chcesz? - wyciągnęła w jego stronę opakowanie.
- Fascynujesz mnie - usiadł naprzeciwko.
- Czym? Jestem najzwyklejsza na świecie - wzruszyła ramionami, biorąc talię kart i tasując je.
- Tym swoim spokojem. Został ci miesiąc życia, a ty zachowujesz się jakbyś o tym nie wiedziała - spojrzał na nią z zaciekawieniem, wyczekując jakiejś reakcji.
- A co? Mam usiąść i przepłakać cały miesiąc, a na koniec stwierdzić, że nic nie zrobiłam? Zlituj się. To nie jest koniec świata. Jeden przypadek głupoty mniej, nic wielkiego. Nawet nikt nie zauważy - powiedziała na jednym wydechu.
- Przecież zostają rodzice, brat i najbliższa rodzina, co z nimi?
- Taka jest kolej rzeczy, a tylko ten na górze wie, co każdemu jest zapisane. U mnie napisano, że mam umrzeć za miesiąc i jest okey. Nie zmienisz tego ty, ani ja, ani oni  - wskazała na lekarza, który właśnie przeszedł przez korytarz, szorując swoimi klompami po podłodze. - Przykro mi, ale nie da rady.
- A gdyby tak..
- Nie gdybajmy, bo gdybym ja się nie narodziła, to byś ze mną ponownie nie przegrał. Makao. - Zaśmiała się zbierając karty.
- Och ty...- zamachnął się ręką. - Tęsknię za normalnością. Za wyjściem do głupiego sklepu. - Powiedział ze zrezygnowaniem. Zajrzał w jej oczy. Irytował go ten jej spokój mówienia o śmierci, końcu, a jednocześnie fascynowało go to. Ona dla niego nie była zwykłym "debilem" - jak to lubiła o sobie mówić. Tylko Aniołem, którzy pokazywał mu, że nawet te najgorsze ma swoją dobrą stronę. Dzięki niej częściej się uśmiechał. Do niej i dla niej. Czuł się z nią bardzo związany, a fakt, że może za miesiąc jej zabraknąć, tej małej iskierki w jego życiu, przerażał go.
- To zróbmy coś normalnego - wstała z łóżka.
- Co? Zamówimy pizzę na oddział? - uniósł śmiesznie brwi do góry.
- Nie, ale z tego, co się orientuję to tu zaraz z tyłu szpitala jest park, a za nim kawiarnia na rogu.
- Zwariowałaś? Przecież wiesz, że nie wolno nam wychodzić, a zwłaszcza tobie. Za tydzień masz operację - machał rękoma we wszystkie możliwe strony.
- Dziękuję, ale mam mamę i tatę - zaśmiała się, wzywając na salę Basię. Gdy ta przyszła przedstawiła jej swój plan.
- Zabiją mnie za to - jęknęła kobieta.
- Proszę...
- Nie ci będzie - westchnęła brunetka. Wiedziała, że łamie zasady, ale była świadoma tego, że nie wygra z zawziętością Kasi.
- Baby... - skomentował to Adam.
*

Jeden miesiąc, cztery tygodnie, trzydzieści dni, siedemset dwadzieścia godzin, czterdzieści trzy tysiące dwieście minut i jeszcze więcej sekund...
Dzień, a może to już dwa. Sama nie wiedziała. Przestała liczyć sekundy, minut, dni oraz godziny od tego telefonu, który wyjaśnił wiele, ale nie wszystko. Dała radę poprosić tylko o adres szpitala i powiedzieć, aby nie mówił Kasi, że ona wie. Dla nie to był szok. Ponowny szok w dość krótkim czasie. Obrazy z jesieni stawały przed jej oczami. Wszystkie te złe chwile, słowa, które bolały, ale zawsze była tam ona. Jej uśmiech, słowa otuchy i wiary, że wszystko będzie jeszcze dobrze, a teraz? Nawet nie umiała sobie wyobrazić tego, co będzie gdy... wcale nie chciała o tym myśleć, że to może mieć miejsce. Nigdy nie stawiała się na miejscu właśnie jej. Nigdy nie widziała tego wszystkiego jej oczami, a powinna była. Może wtedy byłoby inaczej. Może...
- Cholera... - szepnęła kiwając nieznacznie głową. Spojrzała na swoją torbę, w której znajdowały się potrzebne jej rzeczy. Wstała i wzięła do ręki swój portfel, gdzie był jeden z jej rysunków. Uśmiechnęła się delikatnie i włożyła go, zasuwając zamek. Poczuła ukłucie w okolicach serca, jakby to było zamknięcie wszystkiego, co jest z nią związane. Poczuła się dziwnie. Stała nieruchomo w dłoni trzymając pasek i wpatrując się w czarny zamek. Zamrugała kilka razy, a następnie założyła torbę na ramię i wyszła z domu.

Bo dla niej to był tylko sen, zły sen, z którego chciała się obudzić i usłyszeć, że wszystko jest dobrze.

*
Pierwszy raz od tak dawna poczuła w płucach świeże powietrze, a do jej uszów dotarł hałas miejskiego gwaru. Dźwięki przejeżdżających samochodów, głosy ludzi, śmiech dzieci. To było dla niej jak muzyka, uliczna symfonia tworzona przez wszystkich. Wiatr bawił się jej włosami, które ulegały jego porywom. Kątem oka spojrzała na blondyna, który stał z zamkniętymi oczami i lekko uniesioną do góry głową. Też to czuł. Czuł tą samą radość z tak prostej i błahej dla wielu ludzi rzeczy. Zawsze tak jest. Nikt nie widzi tych najprostszych w życiu człowieka rzeczy, chce zdobywać szczyty i sięgać po gwiazdy z nieba, a dopiero gdy stanie się coś, co mu zupełnie to uniemożliwi, widzi i cieszy się z tego, co najbliżej jest jego serca.
- Mamy niecałą godzinę -  westchnęła Basia patrząc na zegarek. - Chodźcie - złapała ich za ręce, stając w środku i ruszyli w stronę parku. Tam przysiedli na jednej z ławek i patrzyli się na stojącą w centrum fontannę, która przypominała małego aniołka z jednym połamanym skrzydełkiem. Jedną część trzymał w dłoni i ze smutną miną patrzył na nią. Druga zaś bezwładnie zwisała mu z plecków, a długie włosy ukrywały ją.
- Smutne - Adam spojrzał na brunetkę, która z zamyśleniem szkicowała coś na kartce zeszytu. Wychylił głowę nad jej ramię i ujrzał tego samego aniołka, co na rzeźbie. - Piękny, ale smutny.
- Obraz człowieka, który coś utracił. - Mruknęła zamykając zeszyt. - Każdy z nas jest takim aniołkiem, który czasem się gubi, czasem sam coś zgubi, ale zawsze znajdzie się ktoś kto znajdzie nas i pokaże nam świat inny niż normalny. Wprowadzi w nasze życie zmiany i kolory, a gdy odejdzie pozostaje wspomnienie, że był ktoś taki.  Bo każdy Anioł ma swojego Diabła, a Diabeł Anioła. Równowaga.
- A Anioł może mieć Anioła?
- Jeśli tak mu pisane...
- W takim razie ja już go znalazłem - wziął jej dłoń.
- Skąd wiesz, że ty nie jesteś Diabłem?
- Bo sama powiedziałaś, że jestem niczym Anioł zesłany z niebios, aby cię dobić do końca. - Zaśmiał się.
- Rzeczywiście to byłam ja?
- Tak. - Pociągnął ją w stronę fontanny i tam ją ochlapał wodą.
- Adam! - Krzyknęła śmiejąc się i nie pozostając mu dłużna wrzuciła go do fontanny.
- Zmieniam zdanie, jesteś istnym Diabłem - fuknął wychodząc. - Patrz jak ja wyglądam?
- Jak troszkę zmoczony, ale słodki Aniołek. - Uśmiechnęła się do niego, robiąc kilka kroków w jego stronę. Ten także się przybliżył i stanęli ze sobą oko w oko. Ona tonęła w zieleni jego oczu, a on w błękicie jej. Stali tak, że stykali się czubkami nosów, a ich oddechy mieszały się ze sobą. Chłopak delikatnie musnął jej usta ciągle patrząc w jej oczy, a gdy ujrzał w nich iskierki ponownie ją pocałował, jednak tym razem ona odwzajemniła ten gest. Objął ją tak, że przylegała do jego klatki piersiowej, gdzie oparła się dłońmi. Pewnie dalej by tak trwali, gdyby nie Basia.
- Wracamy, bo jesteście zupełnie przemoczeni - zarządziła. Kasia unikając wzroku chłopaka poszła przodem. Właśnie straciła kontrolę nad swoimi uczuciami.

A miłość da nam siłę, bo nie wszystko jest skomplikowane. Chcę umrzeć w Twoich ramionach.
*
Rozdział 4.

A ja będę twym Aniołem, Twą radością...
Wziął głęboki oddech i wszedł do sali. Leżała na łóżku odwrócona do niego plecami. Usiadł na rogu i wbił w jej plecy swoje zielone oczy. Nie wiedział od czego ma zacząć i czy wogóle ma się tłumaczyć z tego, co zrobił. Minął jeden dzień. Dzień zupełnej ciszy. Było tak pusto, jakby ktoś spakował te wszystkie przyjemne dla niego dźwięki i gdzieś wyniósł.
- Wypalisz mi dziurę na wylot - poinformowała go.
- Przepraszam.
- Za co? - odwróciła się do niego.
- Za ten pocałunek, poniosło mnie. Nas.
- Nic się nie stało - mruknęła. - To było ciekawe doświadczenie.
- Jesteś zła?
- A powinnam? - podrapała się po głowie odpowiadając pytaniem na pytanie.
- Nie wiem, bo nigdy nie zdarzyło mi się całować dziewczyny. To był pierwszy raz - spuścił głowę. Do tej pory nie wierzył, że to zrobił.
- To wystartowaliśmy razem - puściła mu oczko i wyciągnęła z szafki zeszyt.
- Co robisz?
- Zadajesz strasznie dużo pytań!
- Twoja wina, bo ty za dużo robisz na raz. Jestem strasznie ciekawski. - Uśmiechnął się zadziornie. - Ja ty! - wycelował w nią palcem. Westchnęła ze zrezygnowaniem. - To co robisz?
- Piszę.
- Rysujesz, piszesz, fotografujesz...Zaraz się dowiem, że uprawiasz czarną magię, a pod łóżkiem trzymasz Harry'ego Potter'a.
- Nie, nie mam już więcej niespodzianek...

Opowiadaj mamy czas, ja słucham, a ty szukaj słów...
*
Szła korytarzem, co jakiś czas mijając rodziców z dziećmi, albo lekarzy. W dłoni trzymała pogiętą kartkę z adresem i numerem sali. Przystanęła przed drzwiami nasłuchując wesołych głosów, ale nie zza tych drzwi, co trzeba.
- Zostaw to! - krzyknęła Kasia i już była pewna, że tam jest. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę. Weszła i znalazła się w samym centrum bitwy na poduszki. Na chwilę czas jakby stanął w miejscu, a cisza potęgowała tylko to wrażenie. Niebieskooka spojrzała na szatynkę i spuściła głowę.
- Cześć - mruknęła niewyraźnie.
- To ja wyjdę - wydukał Adam i potrącając Martę wybiegł.
- Cześć - szatynka podeszła bliżej.
- Skąd wiesz? - Kaśka usiadła na brzegu łóżka.
- Szymon mi powiedział, czemu nie ty? - Spojrzała w jej oczy, w których malowało się zmieszanie z żalem.
- Cholerny gówniarz. Bo ty masz dość swoich problemów. Nie chciałam ci się zwalać, a poza tym to potoczyło się strasznie szybko.
- Głupia ty. - Potargała ją po włosach i przytuliła. - Nigdy więcej nie ukrywaj przede mną takich rzecz. Nic przede mną nie ukrywaj!
- Dziękuję...Za sześć dni mam operację... - westchnęła.
- Będę przy tobie.
*
Czas nie będzie czekał...
Powinna zacząć odliczać dni, minuty, sekundy? To tylko cztery dni. Dwa uciekły i nie dlatego, że je skreśliła. Spędziła je poza szpitalem z Martą i Adamem. Zwiedzili Warszawę wzdłuż i wszerz. Kaśka kochała historię. Mogła godzinami studiować mapy, oglądać zabytki. Czytać o nich, aby przy najbliższej okazji, kiedy je zobaczy, opowiedzieć coś ciekawego. Lubiła zwiedzać i oglądać nowe miejsca, poznawać ich sekrety. Cała ona.

- Czy można pokochać kogoś kogo zna się jakiś czas? - Zapytał któregoś dnia.
- Nie wiem. Chyba nie...
- Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- Zależy jak na to spojrzeć...
- Czy ty zawsze musisz na coś patrzeć? Nie możesz choć raz odpowiedzieć bez zastanowienia, bez tych swoich filozofii? Chociaż raz stąd? - Wskazał na jej serce.
- Kocham cię! - Wstała i wyszła z sali. Zaniemówił. Chciał biec za nią, ale nie mógł. Ciało odmawiało posłuszeństwa, stawało się coraz cięższe, aż w końcu zrobiło się ciemno i nie było już nic.

Stałaś się moim powietrzem, więc bądź też moją siłą, abym mógł stanąć do walki z całym światem i cię obronić moja księżniczko.

Zapanowała cisza, aby za moment do jej aparatu słuchowego dotarł krzyk pielęgniarki wołającej lekarza. Tupot nóg, krótka wymiana zdań i dźwięk pchanego w pośpiechu łóżka szpitalnego. Podniosła głowę, a gdy mignęła jej przed oczami ta dobrze znana już blond czupryna, biegiem puściła się  za lekarzami w głąb korytarza. Przecisnęła się do niego i złapała za bezwiedną dłoń.
- Adam nie zostawiaj mnie! Nie teraz...nie tak! - Łzy rozmazywały jej obraz, a krzyk niósł się po całym korytarzu. - Obiecaj, że zostaniesz!
- Obiecuję!
*
- I co z nim? - zapytała ściskając dłoń Marty na widok pielęgniarki.
- Jest przy nim matka, ale wszystko jest opanowane - przytuliła go. - Dostał zbyt duży impuls emocjonalny.
- Mogę go zobaczyć?
- Wieczorem pójdziemy - obdarzyła ją uśmiechem i wyszła, zostawiając je same.
- Mówiłam, że nic mu nie jest. Swoją drogą powiesz mi, co się stało? - Marta usiadła naprzeciwko niej.
- Ja już nad tym nie panuje, powiedziałam mu, że go kocham - wzięła gitarę i zaczęła grać tą samą piosenkę, co on grał gdy go pierwszy raz widziała. Zamknęła oczy, a łza spłynęła po jej policzku.
- Trzeba ją jeszcze dopracować, ale pięknie - usłyszały chropowaty głos. Brunetka odwróciła sie w stronę drzwi i zobaczyła Adama.
- Co ty tu robisz? Powinieneś leżeć! - odłożyła gitarę i pobiegła do niego.
- Tęskniłem - mruknął patrząc prosto w jej oczy.
- To ja już pójdę - Marta obdarzyła ich uśmiechem i wyszła, zostawiając ich samych.
- Chodź - pociągnęła go za rękę do łóżka. - Leż, bo będziesz miał kłopoty.
- Przebywam tu całkiem legalnie - wytknął jej język. - Mogę zadać ci pytanie?
- Pytaj.
- Czy to "Kocham Cię" było naprawdę?
- T...tak...wiem, wygłupiłam się, ale powiedziałeś, że mam w końcu powiedzieć z serca i tak jakoś...
- Nie tłumacz się. Też cię kocham... - przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Jak Anioła głos usłyszałem ją. Powiedziała patrz: tak to on.

*
Siedziała na parapecie obserwując krople deszczu płynące po szybie. Gitara zamilkła wraz z nią. Milczała, a on nie lubił, kiedy to robiła. Tak samo jak nie lubił, gdy ona była smutna. Coś go w tym drażniło. Nie umiał powiedzieć co, ale chyba brak jej w tych wszystkich dźwiękach dookoła. Brak jej śmiechu, głosu. Brak tych wszystkich gestów w obrazach zwykłego życia szpitalnego.
Bez słowa przysunął krzesło do parapetu i usiadłszy na nim, położył głowę na jej kolanach tak, że widział jej twarz od dołu. Szara, nie wyrażająca nic, tak najtrafniej można było określić ten wyraz. Pierwszy raz widział ją tak bezsilną. Jakby przez zły czar uciekło z niej życie. Błękitne i roześmiane oczy przybrały barwy nieba podczas sztormu..
- Czuję się dziwnie. Niepokój...Boję się. - Powiedziała prawie, że bezgłośnie.
- "Nadzieja znika w świecie nocy, przez zapadające cienie, poza pamięcią i czasem. Nie mów: "Doszliśmy do końca." Białe brzegi wołają...Ty i ja spotkamy się ponownie..." - Szepnął. - Jak nie tutaj to tam na górze.
- Ja chcę zostać tu. Z Tobą. Pal cię licho, że w szpitalu. Ważne, że z Tobą. - Położyła dłoń na jego piersi w miejscu, gdzie biło rozgrzane serce.
- Zostaniesz, razem przezwyciężymy chorobę i trzymając się za dłonie wyjdziemy stąd. Zobaczysz! - pocałował ją w usta.

Zabiorę cię właśnie tam, gdzie jutra słodki smak...

- A co jeśli to się nie uda? Jeśli wszystko pójdzie nie tak...? - spojrzała z przerażeniem w oczach na niego. Nie była już niczego pewna. Bała się.
- Panikujesz...
- Nie, po prostu boję się jak każdy normalny człowiek!
- Uwierz mi, uda się. Operacja dopiero jutro, a dzisiaj się jeszcze bawimy - zdjął ją z parapetu i pociągnął do świetlicy.
Chyba jeszcze nikt, nie miał tak jak my...
Epilog.

Spojrzała na ostatnie strony zeszytu, które były puste, a tylko na wstępie widniał numer ostatniej części, a także napis:

Chłodno tak; może widzę Ciebie już ostatni raz.
Nie chcę wiedzieć, że jutro Cię zabraknie.

Westchnęła głośno zamykając zeszyt i patrząc w niebo, które zasypał już szal gwiazd.
- Mówiłam, że nieskończona - usłyszała głos Kasi i spojrzała w bok, gdzie w jej stronę zbliżała się średniego wzrostu brunetka. Wiatr bawił się jej włosami, a klapki, które trzymała w dłoni, śmieszne się bujały.
- Tak z ciekawości... - mruknęła posuwając się i robiąc jej miejsce.
- Wiesz, że nie lubię jak ktoś mi zagląda - szturchnęła przyjaciółkę łokciem.
- Znam zakończenie. Jesteś pewna, że tak chcesz zakończyć? Tobie i Adamowi się udało wygrać, a im? Chcesz, żeby oni przegrali? - Spojrzała na nią z wyrzutem.
- W życiu nie można być niczego pewnym. Raz na wozie, a raz pod, czyż nie?
- Tak, ale...nie zgadzam się!
- Ja też nie... - wzięła zeszyt z jej rąk i ustała na kamieniu. Wiatr mocniej zawiał, a ona wzięła zamach i rzuciła zeszytem w głąb morza. - Ta historia skończy się właśnie tak.
- Jesteś niemożliwa!
- Wiem - uśmiechnęła się przepraszająco i wzruszyła ramionami. - Chodź, bo jest impreza na plaży - złapała Martę za rękę i pociągnęła wzdłuż plaży.
- Kaśka!
________________________
Pierwszy "duży" tekst. Wstawiany już kilka razy. Praca konkursowa, za którą dostałam wyróżnienie albo II miejsce...na każdym dyplomie jest napisane inaczej :) Jakieś oceny by się i tak przydały, tekst do ponownej poprawy kiedyś pójdzie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz